Po półtora roku funkcjonowania, Ministerstwo ds. Społeczeństwa Obywatelskiego – stworzone z nadzieją na odbudowę relacji państwa z organizacjami społecznymi – zostaje zlikwidowane. Likwidacja stanowiska Ministry ds. Społeczeństwa Obywatelskiego została odebrana przez wielu jako krok wstecz. Wśród krytyków znalazła się Ewa Kulik-Bielińska, która w swoim komentarzu na ngo.pl przedstawiła surową ocenę działań rządu. Jednak czy ten obraz nie jest zbyt jednostronny? Adrianna Porowska, kończąca kadencję ministra, wylicza konkretne efekty swojej pracy: odpolitycznienie NIW, reformy grantowe, działania kryzysowe, włączenie NGO do zarządzania kryzysowego. Może nie był to czas przełomu, ale czy był to rzeczywiście czas stracony? Warto przyjrzeć się faktom i zestawić je z oceną Kulik-Bielińskiej, by dostrzec, że rzeczywistość jest bardziej złożona.
Porowska wskazuje na konkretne działania: audyt Narodowego Instytutu Wolności, który ujawnił ręczne sterowanie dotacjami, oraz wprowadzenie przejrzystego systemu naboru ekspertów. To nie tylko PR – to operacjonalizacja przejrzystości. Kulik-Bielińska zauważa, że zmiany nie przełożyły się jeszcze na szerszą reformę systemową, co jest częściowo słuszne. Jednak trudno zaprzeczyć, że działania podjęte w NIW były ważnym krokiem w stronę przejrzystości i odbudowy zaufania. Nie wszystko da się zmienić w półtora roku – ale zatrzymanie patologii to warunek wstępny. Brakuje tu uznania, że pewne podstawy zostały położone, a nie jedynie „stwarzano wrażenie zmiany”.
Wysłuchania obywatelskie: krok ku dialogowi Minister Porowska wskazuje dwa wysłuchania – o polityce migracyjnej i usługach cyfrowych – jako przykład nowej praktyki. Kulik-Bielińska trafnie zauważa, że nie miały one kontynuacji legislacyjnej. Jednak sam fakt ich organizacji, szczególnie w obszarach dotąd marginalizowanych, był znaczący. Wysłuchania publiczne z udziałem organizacji społecznych przywróciły obywatelom głos, a administracji dały sygnał, że trzeba się liczyć z opinią społeczną. Czy można uznać to za rytuał? Być może, ale w Polsce, gdzie przez lata nie słuchano nikogo spoza kręgów władzy, to i tak jakościowa zmiana. Argument Kulik-Bielińskiej pomija znaczenie instytucjonalnej nauki prowadzenia dialogu.
Programy grantowe: potrzebna elastyczność czy polityczna doraźność? Krytyka Kulik-Bielińskiej wobec programu „Moc Małych Społeczności” dotyczy głównie jego jednorazowego charakteru i kontekstu kampanii prezydenckiej. To argument wart uwagi – każda forma upolitycznienia grantów jest ryzykowna. Ale czy oznacza to, że program był bezwartościowy? Wręcz przeciwnie – był odpowiedzią na realne potrzeby organizacji z małych miejscowości, które często są pozostawione same sobie. Środki zostały uruchomione szybko, a NGO realnie z nich skorzystają. Aż 1280 organizacji po raz pierwszy złożyła dzięki temu projektowi wnioski grantowe do NIW. Trudno nie docenić faktu, że pomoc została udzielona tam, gdzie była pilnie potrzebna. Trudno nie zauważyć zmiany postrzegania NIW przez społeczeństwo. Kwestia kontynuacji pozostaje otwarta, ale to nie unieważnia skuteczności samego działania.
Konsultacje: niedoskonałe, ale rzeczywiste Zgoda – konsultacje wymagałyby pogłębienia. Kulik-Bielińska wskazuje na chaos, opóźnienia, brak przejrzystości. Ale czy można mówić o ich całkowitym braku? Rada Działalności Pożytku Publicznego została wzmocniona, zwiększono udział NGO w ciałach doradczych, a liczne grupy robocze rzeczywiście się spotykały. To, że nie wszystkie ich postulaty zostały wdrożone, nie oznacza, że nie były słyszane. Mechanizmy dialogu zaczęto odbudowywać – choć proces był trudny i często nieudolny, nie powinien być redukowany do fasady. Potrzeba usprawnień – ale uczciwość nakazuje zauważyć wysiłki.
Nowelizacje: nie chaos, a faza przejściowa? Kulik-Bielińska pisze o „małej nowelizacji” jako chaosie i braku konsultacji. Tymczasem może warto spojrzeć na to jako na etap przejściowy. Duża nowelizacja była planowana – i wciąż jest procedowana. Brak spójności wynika nie z lekceważenia, ale z trudności instytucjonalnych, kadrowych i politycznych. Oczekiwania wobec ministra bez teki są często zbyt wysokie w stosunku do realnych możliwości – Porowska nie miała zaplecza ani pełnej decyzyjności. To nie zwalnia z odpowiedzialności, ale pozwala zrozumieć ograniczenia. Można krytykować tryb pracy, ale nie sposób pominąć prób systematyzacji procesu legislacyjnego.
Krytyka potrzebna, ale nie wystarczy Ocena Kulik-Bielińskiej jest potrzebna i wartościowa – ale zbyt jednostronna. Rzeczywiście, wiele obietnic pozostało niespełnionych. Ale nie dlatego, że nic nie robiono, tylko dlatego, że nie starczyło sił, czasu i może politycznego wsparcia. Jeśli chcemy silnego społeczeństwa obywatelskiego, nie wystarczy krytyka – potrzeba też gotowości do uznania wysiłku i wspólnego wypracowania lepszych modeli. Może zamiast pytać, czy rząd zawiódł, warto zapytać: co musimy zmienić, by podobne inicjatywy miały szansę przetrwać więcej niż półtora roku? Tylko wtedy krytyka może stać się fundamentem przyszłej budowy.
2. Retoryka współpracy bez narzędzi współdecydowania
W expose Donalda Tuska słyszeliśmy o „obywatelskim odrodzeniu” i „umocnieniu podmiotowości społeczeństwa”. Jednak, jak pokazuje doświadczenie ostatnich miesięcy, deklaracje te nie znalazły odbicia w codziennej praktyce rządzenia. W praktyce NGO nadal traktowane są jak wykonawcy usług publicznych, a nie partnerzy w tworzeniu polityk. Proces konsultacji pozostał atrapą – dokumenty pojawiały się z minimalnym czasem na odpowiedź, a rekomendacje organizacji społeczeństwa obywatelskiego trafiały do szuflad. Jak wskazuje Kulik-Bielińska, nawet postulaty środowiska wypracowane jeszcze przed wyborami, podpisane przez obecnych rządzących, nie zostały wdrożone ani ponownie podjęte. To nie przypadek – to dowód braku systemowej odpowiedzialności za słowa i zobowiązania.
Decyzja o likwidacji stanowiska ministry ds. społeczeństwa obywatelskiego ma wymiar głębszy niż tylko administracyjny. To akt symboliczny, który pokazuje, jak nisko w hierarchii rządowych priorytetów znajduje się społeczeństwo obywatelskie. Minister ma inicjatywę ustawodawczą, uczestniczy w posiedzeniach rządu, może blokować szkodliwe przepisy i forsować ważne rozwiązania – pełnomocnik tej możliwości nie ma. Pozbawienie tej funkcji rangi ministerialnej oznacza odebranie narzędzi sprawczych. A to już nie jest tylko decyzja kadrowa – to instytucjonalne wycofanie się państwa z odpowiedzialności za budowanie partnerstwa z obywatelami.
Programy takie jak „Moc Małych Społeczności” – choć potrzebne – stały się narzędziem autopromocji, zamiast stać się elementem trwałej polityki publicznej. 70 milionów złotych, które Porowska uznaje za swój największy sukces, pochodziły z rezerwy budżetowej i nie miały zapewnionej kontynuacji. Co więcej, jak zauważa Kulik-Bielińska, intensywna promocja tego programu zbiegała się z kampanią prezydencką Szymona Hołowni, w której Porowska aktywnie uczestniczyła. Trudno nie odnieść wrażenia, że tematyka społeczeństwa obywatelskiego została potraktowana jako instrument polityczny, a nie priorytet państwa. W efekcie nawet realne działania – choć słuszne – nabierają wątpliwego wydźwięku. Jednakże – to wciąż błędy systemu.
Jak przypomina Kulik-Bielińska, to nie pierwsza próba zbudowania pozycji pełnomocnika ds. społeczeństwa obywatelskiego. Wszystkie poprzednie – od Jerzego Buzka po Piotra Glińskiego – kończyły się podobnie: dobrymi intencjami, krótkim żywotem, brakiem wpływu i ostatecznym wygaszeniem funkcji. To już nie przypadek, lecz wzorzec. W każdej kolejnej kadencji stanowisko to powołuje się jako wyraz „troski o trzeci sektor”, by po roku uznać je za zbędne. Taki cykl tylko potwierdza tezę, że żadna siła polityczna nie traktuje społeczeństwa obywatelskiego jako równorzędnego partnera, a jedynie jako wygodny alibi dla liberalnych haseł i europejskich deklaracji.
Podstawą odpowiedzialności społecznej rządzących jest nie tylko reagowanie na potrzeby społeczne, ale także tworzenie instytucji, które dają obywatelom realny wpływ. Tymczasem działania obecnej koalicji – mimo szumnych zapowiedzi – ograniczyły się do gestów. Nawet jeśli pojedyncze projekty były udane, brak strategii, brak ciągłości i marginalizacja organizacji społecznych pokazują, że nie była to polityka oparta na wartościach, lecz na doraźnych potrzebach politycznych. Władza, która nie umie słuchać, nie umie też współrządzić. A bez współrządzenia, społeczeństwo obywatelskie staje się dekoracją – a nie fundamentem demokracji.
Historia likwidowanego ministerstwa to nie tylko porażka jednej idei – to sygnał ostrzegawczy. Bez odpowiedzialności społecznej, bez długofalowego myślenia o partnerstwie z obywatelami, demokracja staje się pusta. Władza, która nie traktuje poważnie społeczeństwa obywatelskiego, nie traktuje poważnie też samej siebie. Jeśli nie zmieni się paradygmat relacji państwo–obywatele, to nawet najlepsze kampanie społeczne nie zasłonią faktu, że zaufanie i współpraca muszą być budowane na instytucjach, nie tylko na słowach. Wiele na drodze budowania zaufania społecznego zrobiono. Wiele z tych rzeczy wykorzystano. Dlatego pytanie na dziś nie brzmi, czy potrzebujemy ministry ds. społeczeństwa obywatelskiego, lecz czy ktoś jeszcze po stronie rządzących w ogóle wierzy w społeczeństwo obywatelskie jako równoprawnego partnera państwa.